Pogryziony kotek osiedlowy
Pusio, bo tak go nazwałam, był pięknym, ale bezdomnym kotkiem osiedlowym. Miał pecha, ponieważ trafił na nietolerancyjne środowisko. Dzieci bardzo mu dokuczały, rzucały w niego kamieniami na oczach rozbawionych rodziców. Trzeba było interweniować. Aby podszedł do mnie, oswajałam go przez miesiąc czasu, stawiając miskę z jedzeniem. I udało się, ale...
Pewnego dnia po prostu przyszedł. Omijając moje nogi, wszedł do stojącego obok transportera. Żeby go nie wystraszyć przez długi czas stałam bez ruchu. Nawet nie drgnęłam.
Biedny kotek, tym razem ledwo trzymając się na łapach, położył się wygodnie i zasnął. Widać było, że był cały obolały, prawdopodobnie pogryziony. Z rannego policzka ciekła mu krew, zostawiając za nim czerwony ślad. Kiedy na dobre zasnął zamknęłam transporter i zabrałam do weterynarza. Za jedyne pieniądze, jakie wówczas miałam, opłaciłam jego leczenie. Zaryzykowałam, ale było warto, pomimo, iż szło opornie. Okazało się bowiem, że w ranę wdała się infekcja. Antybiotyki nie zadziałały. Potrzeba było, aż dwóch tygodni, aby jego stan zaczął się poprawiać. Przez ten czas, kotek przywykł do ludzi, nowego życia. Oswoił się z domownikami. Już nigdy nie wrócił w miejsce, z którego go zabrałam, i wkrótce znalazł nowy dom.
Komentarze
Prześlij komentarz